14 maja tego roku z katedry na Wawelu wyruszyła tradycyjna coroczna procesja ku czci św. Stanisława biskupa i męczennika, głównego patrona Polski i archidiecezji krakowskiej. Tradycja tej procesji sięga XIII w. Podczas niej uroczyście niesione są między innymi relikwiarze św. Stanisława – puszka na czaszkę świętego oraz relikwiarz na jego rękę. Pierwszy został ufundowany około 1504 r. przez „matkę królów” wtedy już wdowę po królu Kazimierzu IV Jagiellończyku królową Elżbietę Rakuszankę. Relikwiarz posiada kształt ośmiobocznej puszki, zdobią go perły, szafiry oraz diamenty – w tym jeden czarny. Ozdobiony jest czterema figurami aniołków, które trzymają tarcze herbowe, a jednocześnie utrzymują resztę relikwiarza na podłożu. Każdy z jego boków ozdobiony jest reliefami przedstawiającymi sceny z życia, śmierci oraz kultu biskupa-męczennika zwieńczone ażurowymi ozdobami. Należą do tych scen: “Kupno wsi”, “Wskrzeszenie rycerza Piotra”, “Świadczenie przed królem”, “Zabójstwo świętego”, “Rozsiekanie zwłok męczennika”, “Strzeżenie ciała przez orły”, “Pogrzeb” i “Kanonizacja w Asyżu”. Drugi relikwiarz powstał prawdopodobnie w połowie XVI w. a wykonany jest z pozłacanego srebra. Ma kształt przedramienia z dłonią, której układ palców wskazuje na czynność błogosławienia. Na jednym z palców znajduje się pierścień z kamieniem – z chalcedonem.
Kim był biskup Stanisław ?
Stanisław urodził się około 1030 r. w Szczepanowie. Pochodził prawdopodobnie z rodu Turzyna herbu Prus. Rodzicami byli Wielisław oraz Bogna. Według tradycji matka Stanisława urodziła go pod dębem a potem umyła maleństwo w wodzie zaczerpniętej z pobliskiego źródełka. Upamiętnia to wydarzenie kapliczka z 1861 r. Wybudował ją ówczesny proboszcz ksiądz Wojciech Bobek. Kapliczka ta stanęła na miejscu poprzedniej, zniszczonej w 1780 r. Niezwykle interesujące jest to, że w jej środku znajduje się pień dębu, przy którym miał na świat przyjść przyszły święty. Ludowe podanie ze Szczepanowa głosi, że “… tego dęba obcięli u góry, obciosali i pomalowali i ten dąb jest w środku kaplicy. Ludzie naokoło tego dęba chodzą na kolanach na ochfiarę… . O tym dębie to szeroko w całej Polsce wiedzą, że on taki ważny. Jedna pani chciała się o tym przekonać i aż z Prus tu przyjechała i prosiła księdza, żeby jej choć troszeczkę dał z tego dęba. Tak jej ten ksiądz dał parę trzaseczek, ona je wziena do papierka i pojechała. Resztę tego dęba oprawiono w drzewo, aby go ocalić od zupełnego zniszczenia, gdyż go ludzie pobożni szczerbali na pamiątkowe krzyżyki…, a także na lekarstwo, bo starty na proszek i wypity z winem uzdrawiać ma od febry.“
cyt. za: https://old.bazylikaszczepanow.pl/
Stanisław studiował w szkole katedralnej w Gnieźnie oraz w Liege (obecnie Belgia, wtedy Święte Cesarstwo Rzymskie). Po studiach otrzymał święcenia kapłańskie. Zasłynął jako kaznodzieja i misjonarz Małopolski. Pracował także w kancelarii ówczesnego biskupa krakowskiego Lamberta, który wyznaczył go na swego następcę. Po śmierci Lamberta, w 1072 r. Stanisław został biskupem krakowskim – za zgodą księcia Bolesława Szczodrego (Śmiałego). Stanisław wraz z Bolesławem doprowadzili do odnowienia metropolii gnieźnieńskiej, zniszczonej po najeździe księcia czeskiego Brzetysława w 1039 r. Dzięki tej restauracji Kościół w Polsce uzyskał niezależność od Kościoła niemieckiego.
Biskup Stanisław podjął także staranie u papieża Grzegorza VII o koronę dla władcy. Papież wyraził zgodę i Bolesław został namaszczony na króla w Boże Narodzenie 1076 r. przez Bogumiła – arcybiskupa gnieźnieńskiego. Dobrze zapowiadające się panowanie, zostało jednak przerwane – co jest jest wyjątkowo tragiczne – w wyniku konfliktu dwóch osób poprawnie ze sobą do tej pory współpracujących…
Konflikt biskupa Stanisława z królem Bolesławem Szczodrym
Najstarsze świadectwo na temat konfliktu św. Stanisława z królem Bolesławem Szczodrym znajduje się w Kronice Anonima Galla, napisanej po łacinie prawdopodobnie w latach 1112-1116. Autor umieścił je w kontekście wygnania z Polski króla Bolesława, po śmierci biskupa. Wypowiedział się o stronach konfliktu w sposób zrównoważony. Przytoczmy fragment w tłumaczeniu prof. Brygidy Kürbis z jej uwagami:
„Jak zaś król Bolesław został wygnany z Polski, długo byłoby opowiadać, lecz to powiedzieć wolno, iż nie powinien był pomazaniec pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie (łacina dopuszcza tu też: pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu mścić cieleśnie). Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy do grzechu przyłożył grzech (albo: na grzech nałożył grzech) i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. Ani przecież biskupa-zdrajcy nie usprawiedliwiamy, ani króla tak szpetnie dochodzącego swych praw (albo: tak szpetnie się mszczącego) nie zalecamy, lecz pozostawmy to pośrodku (czyli: nie angażując się, nie opowiadając się po jednej czy drugiej stronie, pozostawmy nierozstrzygnięte), a opowiedzmy, jak został przyjęty na Węgrzech”.
Według Kroniki Polski Wincentego Kadłubka, biskup upominał króla, że w zbyt okrutny sposób karze poddanych, którzy pozostawili go w walce z wrogiem, a także żony, które zdradziły swoich mężów, tych walczących u boku władcy. Gdy duchowny przekonał się, że upomnienia i prośby o zaprzestanie okrucieństwa nie rezonują, zagroził karą klątwy. Ta zaś skazałaby na wykluczenie władcy z Kościoła, a to doprowadziłoby do utraty autorytetu i realnej władzy wśród poddanych. Można przypuszczać, że król wpadł we wściekłość względem biskupa, właśnie dlatego, że chciał przykładnie (i okrutnie) ukarać zdradę swoich żołnierzy, a tu hierarcha zaingerował w jego władzę i kompetencję. Należy także zrozumieć biskupa, który poczuł się w obowiązku napomnieć władcę, że okrucieństwo nie przystoi chrześcijaninowi, a tym bardziej pomazańcowi Bożemu, którym przecież był król.
Tak pisał Wincenty Kadłubek, tł. prof. Brygidy Kürbis
(…) Prześwięty biskup krakowski Stanisław, gdy nie mógł odwieść go od tego okrucieństwa, wpierw groził mu zagładą królestwa, wreszcie wyciągnął przeciw niemu miecz klątwy. Atoli on, jak był zwrócony w stronę nieprawości, w dziksze popadł szaleństwo; bo pogięte drzewa łatwiej złamać można niż naprostować. Rozkazał więc przy ołtarzu i infule, nie ukazując uszanowania ani dla stanu, ani dla miejsca, ani dla chwili – porwać biskupa. Ilekroć wszak okrutni służalcy próbują rzucić się na niego, tylekroć skruszeni, na ziemię powaleni łagodnieją. (Ale) tyran lżąc ich z wielkim oburzeniem sam podnosi świętokradzkie ręce, sam odrywa oblubieńca od łona Oblubienicy, pasterza od owczarni: sam zabija ojca w objęciach córki i syna w matki wnętrznościach. O żałosne, o przeponure widowisko śmierci! Świętego bezbożnik, miłosiernego zbrodniarz, biskupa niewinnego najokrutniejszy świętokradca rozszarpuje, poszczególne członki na najdrobniejsze cząstki rozsiekuje, jak gdyby miały ponieść karę poszczególne części członków.
W latach sześćdziesiątych zeszłego wieku ówczesny wikariusz katedralny krakowski, bp Karol Wojtyła, zgodził się na wykonanie badania czaszki świętego. Przeprowadzili je specjaliści z zakresu medycyny sądowej: prof. Jan Olbrycht oraz dr Marian Kusiak. Zbadali oni czaszkę świętego w 1963 r. i stwierdzili na niej pięć śladów po ciosach, które zadano tępokrawędzistym narzędziem, prawdopodobnie toporkiem. Sądząc po układzie obrażeń, biskupa zaatakowano od tyłu, a kiedy upadł na plecy, spadły na jego głowę kolejne ciosy. Ich ślady znajdują się po bokach twarzoczaszki oraz na czole. Biskup został zamordowany a układ ran wydaje się potwierdzać wersję mówiącą o śmierci przy ołtarzu – sprawując liturgię, stał przodem do ołtarza a tyłem do wiernych. Słudzy królewscy wywlekli biskupa sprzed ołtarza podczas odprawiania nabożeństwa w kościele św. Michała na Skałce. Następnie własnoręcznie przebił go mieczem i kazał poćwiartować. Zgodnie z legendą członki biskupa w cudowny sposób się zrosły a jego ciała strzegły orły. Wykorzystywano tę legendę, aby utwierdzić wiarę w zjednoczenie Polski, kończące podział dzielnicowy. Tak jak zrosły się członki biskupa, tak zjednoczyć się miały w jedno, dzielnice Polski.
Fragment z Kroniki Wincentego Kadłubka, tł. prof. Brygidy Kürbis
Wśród opowiadania bowiem zawodzi rozum, zrozumieniu nie dopisuje mowa, a słowa nie wyrażają rzeczy zgodnie z tym, co zaszło. Albowiem ujrzano, że z czterech stron świata nadleciały cztery orły, które krążąc dosyć wysoko nad miejscem męczeństwa, odpędzały sępy i inne krwiożercze ptaki, żeby nie tknęły męczennika. Ze czcią strzegąc go czuwały bez przerwy dniem i nocą. Mamże to nocą nazywać czy dniem ? Dniem raczej nazwałbym niż nocą, to jest bowiem druga noc, o której napisano : „A noc jak dzień będzie oświetlona”. Tyle bowiem boskich świateł przedziwnej jasności zabłysło w poszczególnych miejscach, ile rozrzuconych było cząstek świętego ciała, tak iż niebo samo jakby zazdrościło jej ozdoby, jej chwały, ziemi, ozdobionej blaskiem gwiazd jakichś i jakimiś, myślałbyś, promieniami słońca. Niektórzy zaś z ojców ożywieni radością z powodu tego cudu i gorliwą pobożnością zapaleni pragną usilnie pozbierać rozrzucone cząstki członków. Przystępują krok za krokiem, znajdują ciało nieuszkodzone, nawet bez śladu blizn, podnoszą je, zabierają i namaszczone drogocennymi wonnościami chowają w bazylice mniejszej Świętego Michała. Aż do dnia przeniesienia, którego przyczynę sam dobrze znasz, nie ustąpił stamtąd silny blask wspomnianych świateł.
Ochłodzenie stosunków między biskupem a królem, które doprowadziło do tragedii mogło mieć przyczynę w fakcie, że Stanisław wywodzący się z możnego rodu reprezentował interesy rycerstwa. Podczas wyprawy kijowskiej doszło do znacznego zatargu króla z częścią możnowładztwa. Możliwe, że król po powrocie z Kijowa do ojczyzny dowiedział się o rebelii i chciał szybko i przykładnie ukarać zdrajców. Biskup Stanisław albo wstawił się za opozycyjnym rycerstwem i chciał nakłonić króla do zaniechania represji, albo brał udział w spisku przeciwko królowi, za co ten jako buntownika skazał go na śmierć.
Inną hipoteza na temat przyczyn konfliktu między władcą a biskupem mówi o zawiedzionej ambicji Stanisława, który liczył na objęcie metropolii gnieźnieńskiej. Przypomnijmy, w 1075 r. na jego prośbę przybyli do Polski legaci papieża Grzegorza VII i w tym samym roku zreorganizowano archidiecezję w Gnieźnie, której poddano zależną dotąd jedynie od Stolicy Apostolskiej, diecezję poznańską, ustanowiono biskupstwo w Płocku, które także poddano archidiecezji gnieźnieńskiej. Należały do niej diecezje: krakowska, kołobrzeska i wrocławska powstałe w 1000 r. Biskup Stanisław do przywrócenia archidiecezji w Gnieźnie był najważniejszym hierarchą polskiego kościoła i to on zabiegał o jej odnowienie. Był naturalnym kandydatem na urząd metropolity gnieźnieńskiego. Tymczasem król na to stanowisko powołał Bogumiła. Stanisław mógł się więc poczuć zawiedziony i pokrzywdzony przez władcę. Jednak, czy uprawnione jest posądzenie hierarchy o wywołanie konfliktu z takiego powodu? Nieco światła na tę sprawę rzucił ks. Piotr Skarga w Żywotach Świętych Pańskich, gdzie w tekście o św. Stanisławie napisał:
Te tak wysokie i osobliwe cnoty chrześcijańskie i kapłańskie Stanisława, przy których stał jako opoka twardy i niewzruszony, naraziły go na wielką niezgodę i przykrości z ówczesnym królem polskim, Bolesławem Śmiałym. Bolesław ów był czwartym Piastem na tronie, od Chrobrego począwszy, a wielkim miłośnikiem sławy i ojczyzny, odznaczał się męstwem i wsławił zwycięstwami, a odznaczał się nie tylko cnotami żołnierza, lecz był kiedyś i nabożny, dbający o szerzenie chwały Bożej (bo klasztor w Mogilnie, w dyecezyi gnieźnieńskiej ufundował), atoli do cnót owych przywieszały się wady i grzechy bardzo szkodliwe. W rozkoszy cielesnej i sprośnych grzechach był niepowściągliwy, w karaniu okrutny i w podatkach drapieżny, w szczęściu hardy, w uporze niepohamowany; a wszystkie niecnoty ta największa przewyższała, iż w cudzołóstwie i rozkoszy cielesnej miary nie znał; panny i panie uczciwe, darami i postrachem do sprosności przywodził i wielkie wywoływał zgorszenie. Widząc to święty Stanisław, gdy Arcybiskup gnieźnieński milczał, udawał się do króla i słowami Boskiemi zaklinał, przedstawiając mu gniew Boga, utratę zbawienia, zelżywość majestatu królewskiego, zgorszenie poddanych i ze łzami go błagał, aby się upamiętał.
W tekście księdza Skargi na uwagę zasługuje ten fragment, w którym zwraca on uwagę, że to św. Stanisław napominał króla, chociaż powinien był to zrobić arcybiskup gnieźnieński Bogumił. Ten hierarcha jednak nie zabrał głosu w sprawie władcy. Byłby więc to wniosek bardzo naciągany, że ze względów ambicjonalnych biskup ryzykowałby dobre relacje z królem, a nawet narażałby zdrowie czy życie przy tym, jak milczał Bogumił.
Trudno obecnie (z braku dokumentów) wyrokować o motywach, przyczynach i okolicznościach śmierci biskupa Stanisława. Można jednak wyciągnąć wnioski, które częściowo przedstawił Anonim Gall, że osoby sprawujące władzę duchową czy państwową powinny przewidywać konsekwencje swoich czynów, a więc wybierać takie sposoby działania, aby były one wyrazem troski o dobro własne, ale przede wszystkim dobro rodaków i Ojczyzny.
Proces kanonizacyjny biskupa Stanisława
Podobnie jak w przypadku okoliczności śmierci, trudno dzisiaj wyrokować nad przyczynami, dla których św. Stanisław nie był kanonizowany w krótkim czasie po śmierci. Czy na to swój wpływ miał fakt, że w Polsce rządzili bliscy króla Bolesława to jest jego brat Władysław I Herman i syn Mieszko Bolesławowic? Franciszkanin o. Jan Bar w swoim artykule ” Polskie procesy kanonizacyjne i beatyfikacyjne napisał:
Z tego okresu pierwszą polską sprawą jest kanonizacja św. Stanisława bpa krakowskiego. Męczeństwo św. Stanisława (zm. 1079) wypadło w tym czasie, kiedy o kanonizacji decydowali jeszcze biskupi, ale interwencja papieży zaznaczała się coraz silniej, tak że właściwie ciężar decyzji przenosi się na kanonizacyjny dekret papieża. Chociaż więc w r. 1088 (czy 1089) było dokonane przeniesienie ciała św. Stanisława, to jednak fakt ten nie zadecydował o uznaniu męczennika krakowskiego za świętego, lecz dopiero uroczysta kanonizacja z 1253 roku . Oczywiście sprawa była łatwa do przeprowadzenia w r. 1088 (czy 1089), gdy ją odniesiono do Stolicy Apostolskiej, ale nie natrafiamy na żadne ślady starań o zatwierdzenie papieskie. Dlaczego tak było, trudno dzisiaj wyjaśnić, gdyż brak nam źródeł. Prawne kroki w celu przeprowadzenia kanonizacji zostały wszczęte dopiero w r. 1243—1245. Odniesienie się do Stolicy Apostolskiej nastąpiło w r. 1248.
Proces kanonizacyjny biskupa-męczennika w XIII w. był bardzo skrupulatny, był to też pierwszy proces w dziejach Kościoła, w którym uczestniczył tak zwany advocatus diaboli, a więc osoba, której zadaniem było podważanie wszelkich świadectw mówiących o świętości kandydata. Co ciekawe jednym z głównych przeciwników kanonizacji Stanisława był kardynał Rinaldo Conti, biskup Ostii, późniejszy papież Aleksander IV.
Na tą nieufność przyszłego papieża czy jakiejś części duchowieństwa mogło składać się kilka czynników. Po pierwsze w średniowieczu panowało przekonanie, że oznaki świętości, czyli cuda, występują zaraz po śmierci kandydata na ołtarze, a często pojawiają się jeszcze za jego życia. Kiedy kościół krakowski wystąpił z prośbą o kanonizację Stanisława, wraz z petycją wysłano do Rzymu spis cudów, które nastąpiły dopiero na początku XIII wieku. Tak długa przerwa powodowała podejrzliwość: dlaczego przez ponad sto lat czekano na dowody świętości, dlaczego Stanisław wcześniej za życia lub zaraz po śmierci nie manifestował swojej świętości? Po drugie w XI w. gdy zginął Stanisław popularnym typem świętego był męczennik za wiarę, który oddaje życie nawracając pogan albo nawołując do moralnej poprawy, natomiast w XIII w. nadeszło wiele zmian. Nowym popularnym typem świętego staje się dobry pasterz, który najpierw jest mnichem w klasztorze, a potem zostaje biskupem otaczającym opieką swoje owieczki. Trzecim powodem mogły być zarzuty ze strony Bolesława, jakie rozpowiadał po zabójstwie biskupa Stanisława, a które należało sprawdzić. Podaje je Wincenty Kadłubek ale mogły funkcjonować także w postaci podań ustnych. Wincenty Kadłubek jednoznacznie jednak ocenia zarzuty króla jako podłą dyfamację,
Po tym wydarzeniu ów okrutnik [Bolesław] ojczyźnie niemniej jak i ojcom obmierzły uchodzi na Węgry. Świadomość niegodziwego czynu go nie upokarza, atoli zbrodnia zuchwała krnąbrnym czyni. Gdy bowiem król Węgier Władysław, o którym niedawno wspomniałem, z uprzejmością uszanowanie mu okazywał, a nawet pieszo wyszedł naprzeciw, by go uczcić Bolesław tak wielką nadął się pychą, że z pogardą odmówił mu godnego pocałunku i rzekł: On jest dziełem naszych rąk, nie przystoi zaś twórcy, aby czcił lub uwielbiał swój twór, ani też nie godzi się, żeby mąż dzielny bądź z powodu wygnania wydawał się zbyt nieszczęśliwy, bądź z powodu upadku zbyt przygnębiony”. Nie daje jednak [Władysław] nic poznać po sobie, acz z trudem, aby nie mówiono, że był sprzymierzeńcem [złego] losu a nie przyjacielem. Mówi, iż obawia się, by nie czynił mu kto niesłusznych wyrzutów, że niektórzy w słowach [tylko], nie w czynach są przyjaciółmi, że szuka sposobności ten, kto chce opuścić przyjaciela. Wielką bowiem niegodziwością jest łajać w nieszczęściu tego, kogo szanowałeś, gdy dobrze mu się wiodło, bo powodzenie kojarzy przyjaciół, niedola wystawia ich na próbę. Nie tylko więc cierpliwie zniósł wyniosłą pychę, lecz bardzo łaskawie objął go, z wielką uprzejmością przyjął, z całą uległością starał się jemu przypodobać. Ówże zaś przebiegły [człowiek] tak dalece zrzucił z siebie podejrzenie świętokradztwa, że niektórzy nie tylko nie uważali go za świętokradcę, lecz [widzieli w nim] najczcigodniejszego mściciela świętokradztw. Albowiem to, że w wolności urodzone niewiasty wydane zostały niewolnym na rozpustę, że świętość małżeńskiego związku tak haniebnie została skalana, że zgraja czeladzi sprzysięgła się przeciw panom, że tyle głów na śmierć wystawiono, że wreszcie spiskowaniem królowi zgotowano zagładę, – to wszystko zrzucił na świętego biskupa. Orzeka nadto, że w nim jest początek zdrady, korzeń wszelkiego zła; to wszystko, mówi, wypłynęło z tego zgubnego źródła. Podwójnie bezecny jest ten, kto życie komuś odebrawszy, gdy nie może zabrać duszy, usiłuje zbrukać [jego dobrą] sławę, a nie mogąc prześladować rzeczywiście, prześladuje go słowami. Opojem nazywa go, nie biskupem, piekarzem, nie pasterzem. Był [mówił] ciemięzcą od ciemiężenia, nie przełożonym, bogacicielem od bogactw, [a] nie biskupem, szpiegiem, [a] nie stróżem i, na co ze wstydu rumienić się trzeba, z badacza spraw świętych stał się badaczem lędźwi. I popuszczał cugli lubieżności innych dlatego, że wspólnicy tej samej zbrodni nie mają oskarżyciela.
Z Kroniki Anonima Galla dowiadujemy się też, że Władysław Herman po śmierci brata na wygnaniu sprowadził z Węgier jego syna – Mieszka Bolesławowica. Najprawdopodobniej książę uznawał, że prawowitym królem był Bolesław Szczodry, a więc tron powinien przejąć jego syn Mieszko. Kolejna ciekawostka wynika z wykopalisk archeologicznych w Tyńcu. Otóż klasztor benedyktynów ufundował prawdopodobnie w 1044 roku Kazimierz I Odnowiciel lub jego syn Bolesław Szczodry. Średniowiecznym zwyczajem chowano fundatora w jego ukochanym dziele. Badania archeologiczne potwierdziły, że w Tyńcu pod koniec XI wieku dokonano pochówku na środku kościoła, a więc w miejscu przeznaczonym dla fundatora. Wiemy, że zmarły leżał w trumnie, ponieważ znaleziono jej okucia. Prawdopodobnie była to skrzynia użyta do transportu ciała. Możliwa wydaje się teza, że Władysław Herman sprowadził do Tyńca ciało Bolesława Szczodrego (z Ossiach) i z wszelkimi honorami pochował w najbardziej godnym miejscu kościoła. Wydaje się więc, że od swej śmierci do czasu kanonizacji św. Stanisława król Bolesław spoczywał w honorowym miejscu kościoła tynieckiego, a potem, gdy biskup krakowski został wyniesiony na ołtarze, uznano za niestosowne, żeby morderca (wedle nowych faktów) Bolesława – spoczywał w kościele. Pod datą 3 kwietnia zarówno w katedrze krakowskiej, jak i w różnych klasztorach benedyktyńskich w Europie zapisana jest data śmierci króla Bolesława (1081), aby kler mógł się modlić za swojego dobroczyńcę. Jeśli więc kult świętego Stanisława nie od razu się rozwinął to zapewne z tego powodu, że to raczej biskupa oskarżano o przewinienia względem państwa i króla.
W XII wieku w okresie rozbicia dzielnicowego książę zwierzchni urzędował w Krakowie w Małopolsce, natomiast metropolita gnieźnieński w Wielkopolsce, gdzie panował inny władca. Dodatkowo w Gnieźnie spoczywa ciało św. Wojciecha, patrona Polski, który jednak nie był Polakiem z pochodzenia. Biskupstwo krakowskie chciało mieć swojego patrona. Chociaż katedra na Wawelu była pod wezwaniem św. Wacława (Czecha) to nie cieszył się on wielkim kultem. Tymczasem świadomość narodowa była coraz większa, a co za tym idzie coraz większa tęsknota za „swoim” świętym. Wówczas biskup krakowski Gedeon oraz książę Kazimierz Sprawiedliwy postanowili, że Kraków powinien mieć ważniejszego patrona, aby wzmocnić pozycję i stać się w przyszłości arcybiskupstwem. Starano się pozyskać relikwie ważnego świętego i w 1184 sprowadzono do Krakowa ciało św. Floriana. Tak opisuje te wydarzenia Jan Długosz:
Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedeona, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedeon zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny, Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedeona, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię.
Jednak i święty Florian chociaż otoczony dużą czcią nie był jednak polskim świętym, a męczeńska śmierć nie uświęciła polskiej ziemi. Dlatego szukano sposobu, aby to syn tej ziemi, najlepiej związany z Krakowem, został przez papieża wyniesiony na ołtarze. Skojarzono podobieństwo wydanej przez króla Bolesława kary obcięcia członków z męczeńską śmiercią Tomasza Becketa. Biskup Stanisław był Polakiem, który wydawał się być idealnym kandydatem do wyniesienia na ołtarze. Ponadto stopniowo wzrastał jego kult, ludzie zaczęli doznawać łask za wstawiennictwem świętego biskupa.
Kiedy Stanisław został kanonizowany w Asyżu przez papieża Innocentego IV 8 września 1253 r., jego żywot zaczął być popularyzowany. W Legendarium Andegaweńskim – bogato zdobionej księdze z ok. 1337 r., przygotowanej dla Andrzeja, młodszego syna króla węgierskiego Karola Roberta, na ośmiu miniaturowych przedstawieniach zawarto historię biskupa Stanisława. Śmierć św. Stanisława prezentują m.in. kolejne dzieła: obrazy Zabójstwo św. Stanisława Jana Matejki (1892), Zabójstwo św. Stanisława Władysława Barwickiego (1902); rzeźby Scena zabójstwa św. Stanisława. Fragment tryptyku w Bazylice Mariackiej, czy witraże scena zabójstwa biskupa na witrażu z bazyliki w Milwaukee.
Jako ciekawostkę dodam, że uznawany za zaginiony przez niemal 100 lat obraz Święty Stanisław karcący Bolesława Śmiałego autorstwa Jana Matejki osiągnął na aukcji 10 czerwca 2021 roku cenę ponad 5,5 mln zł.
Opracowanie Jolanta Pikul – Mlekodaj
Warto przeczytać książkę
Śladami św. Stanisława, Kraków 2019 pobierz