Karol Potkański
Artykuł pochodzi z “Rocznika Krakowskiego”, T. 1 1898
Najdawniejsza historia Polski nie jest historią, ale – jak wierny – podaniem. Jak z podaniem trzeba się też z nią obchodzić. Nie tak dawno, znaczyło to jeszcze: „nie wierzyć mu“. Dziś jest już inaczej. Zaczynamy badać podania owe naukowo. Ale w takim razie, ktoś zapytać może: jakim sposobem sprawdzamy ich wiarogodność – przecież [nie przy pomocy] historii, bo tej nie ma? Na to pytanie taka istnieje odpowiedź: mitologia porównawcza i ludoznawstwo [kiedyś ten termin oznaczał amatorskie badanie folkloru i kultury ludowej, autor używa jej jako synonimu etnografii – dop. red.] dostarczają nam potrzebnego materiału. Obie te nauki badają znaczenie, wiek i pochodzenie mitów i podań, wskazują źródło pierwszych w mitologii, drugich częściowo w mitologii, częściowo we wspólnym wszystkim zasobie bajek (contes populaires), które się wszędzie i zawsze powtarzają. Mamy więc obecnie możność zestawienia i porównania naszych podań z innymi, bądź słowiańskimi, bądź obcymi. To zestawienie zaś pozwoli nam dopiero oznaczyć ich wiek, bo oczywiście, im podania te będą ogólniejsze lub o ile będą nosić znamiona mitów religijnych, tym będą starsze. Raz je poddawszy takiemu właśnie rozbiorowi wolno mi będzie postawić dalsze a zasadnicze pytanie: czy owe stare, autentyczne mity i podania zawierają coś historii – i ile? Słowem, czy można je, choćby w małej cząstce i z zastrzeżeniami zużytkować dla niej? Praca niniejsza w pierwszej niehistorycznej części będzie próbą właśnie takiego rozbioru i wyzyskania podań związanych z Krakowem dla pierwotnej historii samego Krakowa i dla całej ziemi krakowskiej, późniejszej Małopolski, bo grodu od całej ziemi odłączyć nie można.
Najpierw nim przystąpię do ocenienia wartości samych podań krakowskich, muszę powiedzieć, do jakiego ludu one należały? Bo że do Słowian – to wiemy, ale to pytanie jest za ogólne, aby mogło kogokolwiek zadowolnić, trzeba się więc dowiedzieć jakiego plemienia były one własnością? Otóż, ta kwestia nie przedstawia trudności. Dwa źródła bardzo wiarogodne mówią, że do plemienia Wiślan. Geograf Bawarski z IX wieku umieścił ich pomiędzy Węgrami a Ślęzanami, opis zaś Germanii króla Alfreda z tego samego czasu wspomina, że na wschód od Moraw jest kraj Wiślan, a na wschód stamtąd Dacja, gdzie najpierw byli Gotowie. […] Uzupełnić należy te wiadomości etnologią współczesną oraz, jeśli to możliwe — wiadomościami późniejszemi. Etnologia objaśnia nas, że dzisiejsi Małopolanie, potomkowie dawnych Wiślan, zajmują w przybliżeniu taki obszar: od zachodu opodal źródeł Wisły po górny bieg Pilicy, od Pilicy zaś skręcając na wschód ku Nidzie przez wierzchowiny Gór Świętokrzyskich do rzeki Chotczy i do Wisły; od wschodu przechodząc na prawe porzecze Wisły ku górnemu Wieprzowi a średniemu Bugowi. Od południa wreszcie obejmowali oni dolny San, dolną i średnią Wisłokę, Dunajec wraz z całym Popradem po Tatry, od Tatr zaś posuwając się dalej ku zachodniemu Beskidowi wracamy znowu ku źródłom Wisły, nad rzekę Białą, skąd wyszliśmy. Na tak wykreślonym obszarze graniczyli Wiślanie od zachodu ze Ślęzanami, a raczej z Opolanami, od północy zaś najpierw z Sieradzanami, a być może i z Łęczycanami, ale przedewszystkiem z potężnem i licznem plemieniem Mazowszan, którego siedziby, jak prócz etnologii wskazuje i Gall, sięgały bardziej na południe, niż później w dobie historycznej. Graniczną ścianę wschodnią stanowiły dwa plemiona ruskie: Bużanie i Chorwaci, którzy i od południa zachodzili naszym Wiślanom drogę, posuwając się zaś dalej jeszcze na poludniowy-zachód mieli oni Słowaków za sąsiadów. Sami Wiślanie, jak wszystkie plemiona słowiańskie, dzielili się na liczne drobniejsze plemionka i rody, o których zresztą prawie nic nie wiemy. Dochowały się tylko dwa icli główne podziały. Zachodnią część obszaru Wiślan zajmowali Krakowianie. Grodem ich naczelnym, czołem plemienia, jeśli tak powiedzieć wolno – był Kraków, sięgali oni, zdaje się, po rzekę Nidę. Za Nidą mieszkał drugi ich odłam, późniejsi Sandomierzanie. Ci mieli znowu swój gród naczelny Wiślicę. Dowodzi tego nazwa jej wskazująca ściślejszy jakiś związek z Wisłą i jedyna na całym plemiennym obszarze. Zachodzić tu musi podobny stosunek między nią i Wiślanami, jak między Łęczycą i Łęczycanami, a sięgając dalej między grodem Połockiem, biorącym nazwisko od rzeki Poloty, a plemieniem Połoczan. W czasach też już historycznych Sandomierz wyniósł się kosztem Wiślicy. Podział ów, w zupełności stwierdza i dzisiejsza etnologia; mamy bowiem istotnie, dwie gałęzie ludu małopolskiego; a prócz niej i średniowieczna historia; już bowiem w końcu XI wieku Gall wspomina o dwóch dzielnicach krakowskiej i sandomierskiej, późniejszych księstwach; zarysowują się one już wówczas. Wystarczy tyle powiedzieć o Wiślanach.
Podania obu tych odłamów plemienia Wiślan, a raczej część podań tylko dochowała się w późniejszych kronikach. Są one związane głównie z grodem krakowskim i z odłamem zachodnim tego plemienia, o który w niniejszej pracy chodzi mi przede wszystkim.
Wszyscy je znamy i każdemu żywo stoją one w pamięci, tak że nie ma potrzeby długo się rozwodzić nad nimi. Mistrz Wincenty, którego kronika, jak wiadomo, powstała w końcu XII wieku, opowiada co następuje: Książę Gracchus to jest „Krak”, bo Gracchus to już tylko łacińskie „modne” przekręcenie tubylczego imienia, panował niegdyś w Polsce. Za jego czasów niepokoił mieszkańców okolic Wawelskiej góry skryty w jaskini smok. Co tydzień musiano mu znosić ofiary, narzekali więc bardzo ludzie na to. Książę miał dwóch synów, z których starszy nazywał się tak samo jak on – Gracchus. Obu zachęcał wtedy ojciec, aby znaleźli jakiś sposób na zgładzenie potwora. Dokonał tego istotnie młodszy, znanym podstępem. Pozazdrościł mu jednak sławy brat starszy i zabił go, kłamiąc przed ojcem, że brat zginął w walce ze smokiem. Po śmierci starego księcia on objął rządy, ale niedługo panował, zbrodnia się wydała i bratobójca musiał się ratować ucieczką. Lud wszakże nie zapomniał świetnego panowania jego ojca i kiedy na wzgórzu, gdzie wcześniej smok siedział, założono miasto, nazwano je z wdzięcznej ku niemu pamięci „Graccowią” to jest naszym właśnie Krakowem. Po zbrodniczym Gracchu II, na tron wstąpiła jego siostra Wanda. Jej dzieje są sławne, choć krótkie. Nie chciała wyjść za Niemca, jakiegoś „tyrannus Lemanorum”, jak go mistrz Wincenty nazywa; obrażony odmową, zbiera on wojsko i wyrusza na Polskę, już miało dojść do walnej bitwy, ale najeźdźca ujrzawszy królową w jakiejś nieziemskiej chwale mieczem się przebija. Po tej opowieści bez widocznego związku z tym co mówił poprzednio, dodaje kronikarz, że rzeka Wisła od niej wzięła, nazwę „Wandalus flumen”. Z polską etymologią widocznie nie mógł sobie Mistrz Wincenty poradzić, zapożyczył się więc z łaciny! Oto mniej więcej wszystko, co mówi nasze najstarsze źródło w tym względzie.
Późniejsza Kronika Wielopolska z końca XIV wieku, jak się zdaje, nazywa poprawnie starego i młodego Gracchusa – Krakiem i każe pierwszemu zakładać gród Kraków. O smoku nie mówi ona zupełnie, tak że zabójstwo starszego brata jest wspomniane bez podania przyczyny tej zbrodni. Historia Wandy za to jest pełniejsza. Topi się ona w Wiśle po śmierci niemieckiego najeźdźcy i dla tego to Wisła zwie się „Vandalus flumen”. Jest więc podana przyczyna, dla której dostała ona to miano. Późniejszy jeszcze Długosz mówi, że smoka zabił sam Krak i że założył Kraków, po jego śmierci zaś wdzięczny lud usypał mu wysoką mogiłę. Powód waśni między braćmi i zabójstwa jest oczywiście inny; smok nie mógł już tutaj dostarczyć wątku, na polowaniu więc brat młodszy zabił starszego.
Podanie o Wandzie jest takie same jak w „Kronice Wielkopolskiej”, z przeważnie tylko z nowymi szczegółami, a mianowicie: Długosz wie, że ów „tyrannus Lemanornm” zwał się Rydygier i że Wandzie – jak ojcu po śmierci usypano mogiłę. Na tym się kończą podania krakowskie tak, jak je nam przekazali kronikarze. Pierwszorzędnego znaczenia jest teraz pytanie: czy najstarsze źródło, mistrz Wincenty, z którego wszyscy korzystali, wymyślił i połączył dowolnie wszystko to, o czym mówiłem przed chwilą, czy też spisał tylko to, co wówczas ludzie sobie opowiadali o założeniu Krakowa? Wbrew zdaniu wielu uczonych, sądzę, że ani wymyślił, ani dowolnie połączył podania, które znamy. Oczywiście, wcale nie chcę twierdzić, że je wiernie zapisał, według dzisiejszych wymagań folkloru – to nie! Mógł je popsuć i przystosować do swej retoryki, ale ich zasadniczo nie naruszył, są więc one w swym głównym zrębie spisane według ówczesnych wiarogodnych opowiadań, a o to właśnie chodzi mi przede wszystkim. Dowody na moje twierdzenie znajdują się, jak już wspominałem, w mitologii porównawczej i w nauce folkloru, sam rozbiór podań i zbadanie ich znaczenia aczkolwiek bardzo pobieżne, zdołają to, jak sądzę wykazać.
Zaczynam od Kraka
Zaraz na wstępie wypada mi powiedzieć, że istotnie od jakiegoś Kraka, Kraków został nazwany. Sama nazwa jest tutaj dowodem. Dotąd każdy ma to poczucie, że jest ona dobrą formą językową oznaczającą, np. dom, dwór lub gród Kraka. Tak samo tworzą się dziś, tak samo tworzyły się zawsze nazwy topograficzne pewnej kategorii. Od chrześcijańskiego na przykład Jana lub Pawła będzie Janów lub Pawłów – od Kraka zaś będzie Kraków, jeżeli tylko istnieje imię osobowe Krak lub Krok. Otóż tak jest w istocie.
Z imieniem Krak raz się spotkałem na Pomorzu. osady zaś takie jak Kroków, Kraków i patronimiczne Krakowice są liczne na ziemiach słowiańskich. Ale ktoś zarzucić może: za czasów mistrza Wincentego, nikt już o takim rzeczywistym Kraku nie wiedział – pamięć jego zaginęła zupełnie, pozostała tylko nazwa Krakowa, z niej więc mógł nasz kronikarz wywieść niejako, odtworzyć fikcyjnego Kraka, nie mającego nic wspólnego z owym Krakiem, od którego gród wawelski wziął miano. Na to jest następująca odpowiedź: sama kronika mistrza Wincentego nie dostarcza dowodów, przeciwnie nawet, kronikarz, od siebie na zasadzie fałszywej etymologii niejako podaje inne wyjaśnienie nazwy Krakowa, a mianowicie że od krakania zlatujących się kruków na smoczą padlinę Kraków został Krakowem nazwany. Jest to jego osobisty wymysł a nie Krak, którego przerobił jedynie na Gracchusa i sprowadził z Pannonii. Nic zaś nie stoi na przeszkodzie przypuszczeniu, że jeszcze w XII wieku, jakieś podania między ludem krążyły o Kraku założycielu Krakowa. Tak istotnie być mogło. Mistrz Wincenty nie potrzebował go dorabiać „ex post”‘ do istniejącej nazwy. Takie przypuszczenie ma i tę zaletę, że jest prostsze od innych. Ale jeżeli tak jest, to któż był ów Krak, jakie jest znaczenie podań, które się wokół niego skupiły? Próbowano już imię Krak zbliżyć do starosłowiańskiego Kraćounu (Boże narodzenie) i zrobić z niego słońce wiosenne. Może więc Krak być bóstwem, choć mógł i człowiek nosić imię boga. Otóż teraz ograniczam się do pytania, czy Krak istotnie jest jakimś bogiem słowiańskim czy nie?
Długosz opowiada, że smoka zabił sam Krak, otóż taka walka ze smokiem ma swoje znaczenie w mitologii i to niezwykle ważne! Należy ona mianowicie do znanych symboli wyrażających bardzo często walkę ciemności ze światłem i wiąże się z zasadniczymi pojęciami każdego religijnego systemu. Dziś wprawdzie nie objaśniają tą walką wszystkiego, w każdym razie jednak przyznać trzeba, że w bardzo znacznej mierze mity i podania walk ze smokiem lub wężem mają ten właśnie charakter [np. walka św. Jerzego ze smokiem]. Gdyby więc udowodnić można, że istotnie Krak w naszym podaniu zgładził smoka wawelskiego, byłby to dowód jego mitologicznego charakteru. Tak jednakże nie jest. Same kroniki nie dostarczają silniejszego punktu oparcia dla takiego twierdzenia.
Długosz jest późniejszy, a on jeden tylko mówi o tym. Prócz tego jest jeszcze inny ważniejszy powód do odrzucenia tej tradycji: oto tenże sam Długosz w swej Historii, na innym miejscu wspomina, że za jego czasów można było oglądać wiele jaskiń w skałach na wawelskiej górze, dziś została tylko jedna smocza jama. W tych jaskiniach, mówi on dalej, krył się olbrzymi smok i niepokoił ludność okoliczną. Otóż z tymi to jaskiniami związane było miejscowe podanie o smoku. Kości zwierząt znajdowane w takich pieczarach dawały także powód tysiącznym opowieściom o smokach i olbrzymach. Są to tak zwane „myths of observation“ jak je Tylor nazywa. i nasz mit krakowski bez wątpienia do nich należy. Tak więc odpada w każdym razie ten dowód, że Krak, to symbol mitologiczny, wyrażający odwieczny mit walki światła i słońca z nocą i ciemnością. Ale ten dowód nie jest ostatnim. Prócz niego jest jeszcze i drugi, silniejszy, który mógłby przemawiać za czysto mitologicznym, solarnym pochodzeniem Kraka, i ten więc należy zbadać. Lud krakowski obchodzi tak zwaną Rękawkę w trzeci dzień Wielkanocy na górze Lasocie obok kopca Krakusa. Jest ślad, że w XVII jeszcze wieku odprawiał ją na samym kopcu. Otóż sam. czas, w którym się ona obchodzi może wskazywać, że tu chodzi o jakąś uroczystość związaną ze świętem rozpoczynającej się wiosny, a zatem z kultem światła i słońca. Z istnieniem takiego obchodu na górze Rękawce można daleko cofnąć się wstecz. Zaraz obok niej stoi kościółek św. Benedykta. W 1254 r. miały go Norbertanki ze Zwierzyńca, był więc on bardzo dawny. Przywiązana jest też do niego ciekawa legenda o zaklętej królewnie pod wielkim ołtarzem. Dawniej zwrócono już uwagę, że świętego Benedykta przypada na dzień 21 marca, a więc poświęcenie kościółka temu właśnie świętemu, wskazywałoby, że jak zresztą prawie zawsze tak i w tym razie kult chrześcijański starał się podstawić za dawniejszy pogański. Święto chrześcijańskie równoczesne ze świętem pogańskim miało na celu, jeżeli już nie wyprzeć to ostatnie, to nadać mu przynajmniej pozory chrześcijaństwa. Wszystko co tu powiedziałem dowodzi moim zdaniem tylko jednego: oto że obchód Rękawki jest bardzo dawny, ale nie dowodzi wcale, że jest świętem wiosny i że Krak to jakieś bóstwo słoneczne. Nie nosi Rękawka takiego charakteru, nic nie ma wspólnego np. z wiosennein topieniem Marzany, które opisywali Długosz, Miechowita i Bielski, a właśnie takie „uśmiercanie” zimy lub zmartwychwstawanie wiosny, stanowi np. według słynnego etnologa angielskiego Frazera główny i zasadniczy rys wiosennych uroczystości u wszystkich prawie ludów Europy. W naszym wypadku tego wcale nie widać, natomiast, według mnie widać dosyć wyraźnie co innego. Dochowały się wyraźne szczątki u różnych ludów słowiańskich święta umarłych, to tak zwane Dziady. To święto musialo być związane z każdą uroczystością religijną, w której i umarli przecież brali udział.
Zgodnie z tym Dziady obchodzono niegdyś nie tylko raz do roku w jesieni, ale przede wszystkim w zimie na Boże Narodzenie a także na wiosnę.
Lud ruski np. w Stryjskim obchodzi jedne dziady na Boże Narodzenie, drugie około Wielkiego Postu a jeszcze trzecie w końcu czerwca. Na Białej Rusi znowu drugie Dziady przypadają na wtorek lub poniedziałek po I niedzieli po Wielkiej Nocy lub też na tydzień przed Zielonemi Świętami. Podobno w Czarnogórze w drugie święto Wielkanocy składają jakieś ofiary zmarłym. Sądzę, że z taką właśnie uroczystością najłatwiej połączyć i nasz obchód Rękawki, w takim razie byłaby ona, jak zresztą każde Dziady ucztą dla zmarłych i ze zmarłymi. Przemawia za tym wzgląd, że się Rękawka odbywała około tego czasu i na mogile. Dziś ona polega na rzucaniu na przykład chleba, godnym jest zaś uwagi, że na Rusi i na Białej Rusi w niektórych okolicach dochował się obyczaj rozrzucania owsa lub żyta przy wyprowadzeniu zwłok nieboszczyka z chaty; to samo zaś jest przy wilii, bezwątpienia szczątkowym obrzędzie Dziadów —i na Wielkanoc na Rusi kładą kraszanki na grobach zmarłych. Sądzę więc, że z obchodem takich wiosennych Dziadów, a nie ze świętem Wiosny należałoby połączyć Rękawkę. Nie potrzebuję tutaj się zastrzegać, że przez to nie twierdzę wcale, aby Rękawkę obchodzili jako Dziady, bo w mogile istotnie leżał sam Krak – to wcale nie! Dowodzę tylko jednego: mamy u Czechów mogiłę Nekłania i córki Kraka – Kazi. Jest to dowód, że były to albo istotnie ich mogiły, albo że je Słowianie czescy za takie uważali. Otóż, być może z mogiłą Kraka, o której zresztą na pewno nie wiemy, czy jest słowiańską lub nie, lud połączył w czasach bardzo odległych tradycją samego Kraka i z nim związał stary pogański obchód Dziadów.
Po za to wyjść już nie można. Ale i to nam wystarcza, aby powiedzieć, że tradycja Kraka, nie jest ściśle mitologiczna a dalej, że jest od bardzo dawna związana z Krakowem a więc w żadnym razie Mistrz Wincenty Kraka nie wymyślił. Czy to zaś symbol walki światła z ciemnością czego nie przyjmuję, lub nie – to już wszystko jedno, bo czy tak, czy tak nosi podanie owo znamiona bardzo stare i autentyczne. Rozbiór samego podania o Kraku do takich wyników nas doprowadził.
Z kolei przechodzę do dwóch synów Kraka
Najważniejszym i najbardziej charakterystycznym rysem tej części kronikarskiego podania jest ich waśń i zabójstwo. Mity i podania o dwóch zawistnych braciach i o bratobójstwie należą do najstarszych i najbardziej rozpowszechnionych wśród wszystkich ludów. Przypominam tutaj dobrze znanego wszystkim Kaina i Abla, prócz nich zaś istnieje mit podobny u Fenicjan i u Irokezów. Romulus i Remus są dobrze wszystkim znani, mniej już dwaj niezgodni bracia władcy Tyrynsu i Larissy. Jest ich też więcej. Można by jeszcze zbliżyć się do tych podań i opowieść o dwóch synach pierwszego króla Danii — Dana, z których jeden pozbawia drugiego tronu. Poprzestaję na tych przykładach, dają już one wyobrażenie, jak dalece mit ów jest dawny i rozpowszechniony.
Ciekawy jest bardzo fakt, że łączą się one z mitami o początku ludzi lub z zakładaniem nowych państw i w ogóle nowych siedzib. Wyznaję, nie umiem sobie zdać sprawy z pierwszego ich połączenia, co do drugiego zaś, to jeszcze najłatwiej można je wyjaśnić jako ślad ludzkiej ofiary. W Indiach np. dotąd istnieje, przesąd, że tylko krew ludzka może zabezpieczyć wszelkie nowe budynki, mosty i studnie od złych duchów. Mniejsza jednak zresztą o ich dosyć ciemne znaczenie, jakiekolwiek bowiem ono będzie, to jedno zawsze pozostanie, że podania takie można spotkać przy zakładaniu nowych państw i nowych siedzib i że są one bardzo dawne. Takie właśnie odwieczne podanie o walce i zabójstwie jednego z dwóch braci spotykamy przy założeniu Krakowa. Czy to jest traf tylko? Nie sądzę, przeciwnie, nawet sądzę, że i powszechność i starożytność tego podania dają możność sprawdzenia Mistrza Wincentego i są dowodem, że takie odwieczne podanie wciągnął on tylko do swojej kroniki. Inaczej jakże tę zgodność objaśnić ? Tyle co do samego podania o dwóch zawistnych braciach a teraz należy pójść jeszcze krok dalej i zapytać czy folklor dostarcza materiału do sprawdzenia powodu zabójstwa owego smoka? Na to odpowiedź jest trudniejsza. Tej „odmiany” podania o dwóch zawistnych braciach nie zdołałem odnaleźć. Pośrednio można tylko wskazać na niektóre bajki ludowe, gdzie mowa o zabiciu smoka, który strzeże królewny przez jednego z kilku braci. Zwycięzcę zabija zwykle jakiś niegodziwiec, np. rozbójnik lub sługa, dosyć luźno z bajką związany. Otóż poprzednio wyrażałem już domysł, że ów trzeci i obcy człowiek pierwotnie mógł być właśnie bratem. Dziś jednak odstępuję od tej hipotezy, skłania mnie do tego powszechność tego motywu. Odnalazłem go nie tylko w bajkach słowiańskich ale w irlandzkich np. I w nich często występuje ten sam obcy człowiek oszukujący bohatera, którego albo morduje, albo clice zamordować. Dalsze i na większą skalę przedsięwzięte poszukiwania możeby pozwoliły odnaleść i tę odmianę podania — dziś ograniczyć się jedynie trzeba na stwierdzeniu faktu, że smoka bardzo często zwalczają bracia, czasem znowu starsi i mędrsi nie mogą pokonać potwora, udaje się to zaś najmłodszemu – głupiemu. To skłania mnie do przypuszczenia, że w pierwotnym podaniu krakowskim istotnie smok łączył się z dwoma braćmi, a nie z samym Krakiem i że go oni w ludowym podaniu a nie Krak, zabili.
Pozostaje teraz trzecia i ostatnia część podania — Wanda
Zaraz na wstępie zaznaczyć muszę, że uważam ją za symbol mitologiczny. Mistrz Wincenty musiał już wiedzieć i zdawać sobie sprawę, że istnieje jakiś związek między Wandą a Wisłą, skoro starał się koniecznie za pomocą niedorzecznej etymologii wywieść nazwę Wisły od Wandy. Wyraźniej to jeszcze występuje w Kronice Wielopolskiej, mówi jej autor, że Wanda się utopiła w Wiśle. Nie sądzę, aby to była jedyna amplifikacja Mistrza Wincentego; szczegóły które ten kronikarz przytacza, opowiadając o Skałce i o starej osadzie, która się wkoło niej miała skupiać, dowodzą, że znał on miejscowe krakowskie podania, są to jego własne i ciekawe wiadomości. Sądzę, że do nich należy także szczegół, że się Wanda w Wiśle utopiła. Po nim powtarza to i Długosz. Wie on nawet gdzie ją wydobyto z wody i gdzie jej usypano podobną jak ojcu mogiłę. Dodaje przy tym „tak twierdzą starzy” ponieważ zaś nie znalazł tych szczegółów ani w Mistrzu Wincentym, ani gdzie indziej, więc przypuścić należy, że oni „starzy” — to starzy ludzie — nie stare pisma i kroniki. Czyli już w XV wieku opowiadano, że kopiec przy ujściu rzeki Dłubni do Wisły to mogiła Wandy. Cofnąć można jeszcze wstecz to podanie. Oto 1222 roku Iwo biskup krakowski daje Cystersom praedium quod dicitur Mogiła sive Tumba, a więc ta miejscowość od jakiejś mogiły tak została nazwaną. Nic prostszego teraz jak przyjąć, że już wówczas lud łączył ją z Wandą i mówił, że to jej mogiła, innej bowiem mogiły nie ma i nie było. Uprawnia nas do takiego wniosku wyżej przytoczony ustęp Długosza, a prócz niego i to, że w XV wieku istniało imię Wanda, nie jest więc ono kronikarskim wymysłem. Imię to jest ściśle związane z wodą, można je zbliżyć z litewskim „vondu“, a gdyby ktoś chciał próbować dalszych jeszcze analogii z łacińskim „unda”, a znajduje się ich i więcej. Treść samego podania odpowiada tej etymologii. Należy ono do cyklu podań znanych wszystkim ludom, z których najwięcej typowy jest mit o pięknej rusałce Meluzynie i tu więc owa łączność Wandy z wodą i z jej kultem występuje również bardzo widocznie; na miejsce tylko jakiegoś miejscowego podania o kochanku Wandy, później podstawili kronikarze owego Niemca Rydygiera, jak go Długosz nazywa. Podstawienie takie i łączenie na zasadzie analogii jednych podań z drugimi jest zjawiskiem nader częstym i znanym, dziwić też bardzo nikogo nie może. Dodałbym tylko, że Wanda nie jest zwykłą rusałką, jest potężniejszą jakąś wodną boginią, bo ściśle złączona z Wisłą, największą „wodą” kraju. Dawniej już zwracano uwagę na związek Wandy z świętem sobótki i puszczaniem wianków.
Popiera ten domysł okoliczność, że na dzień 23 czerwca przypada święto Wandy – a święto dedykacji klasztoru w Mogile na św. Jana Chrzciciela i tu więc są bardzo dawne ślady podstawienia kultu chrześcijańskiego za dawniejszy kult pogański. Na tym się kończy rozbiór składowych części podań krakowskich. Ważną jest kwestia, czy je połączył dowolnie Mistrz Wincenty, czy też już dawniejsza łączyła je tradycja? Nie sądzę, aby połączenie było jedynie dziełem Mistrza Wincentego. Lud sam kodyfikuje niejako podania i łączy je z sobą; w tym wypadku zaszło coś podobnego; z trzech składowych części Kraka, dwóch zawistnych braci i Wandy lud mógł stworzyć jedną jakąś całość. Taki domysł ma za sobą tyle prawdopodobieństwa co i ten, że to Mistrz Wincenty razem je połączył. Wszystkie te podania znalazły się „na miejscu”, jeśli tak powiedzieć wolno: Krak założyciel Krakowa, i dwaj bracia walczący ze smokiem, który przecież mieszkał w wawelskich pieczarach, a wreszcie Wanda, tak blisko z Wisłą złączona, a Wisła znowu pod Krakowem płynie — nic więc dziwnego, że lud zebrał to wszystko razem i połączył dowolnie w ten sposób, że owi dwaj bracia i Wanda to rodzeństwo, a dzieci i następcy Kraka. Innego „wewnętrznego” związku między nimi brak. Mitologicznej całości trudno w nich dopatrzeć. Najprędzej jeszcze można by połączyć „mitologicznie” Wandę ze smokiem. Przemawiały za tym powszechny i odwieczny mit o różnych potworach i o smokach, odbierających ludziom wody, które potem bóg jakiś dobroczynny uwalnia i na powrót zdobywa. Nie brak i w podaniach słowiańskich i polskich śladów tego mitu, są też i bajki o bardzo starych znamionach łączące smoka, królewnę i braci; np.: parę białoruskich bajek tej treści: smok zlatuje w chmurze na ziemię i unosi królewnę, którą potem bracia muszą ratować. Ponieważ jednak mity krakowskie, tak jak do nas doszły nie łączą Wandy ze smokiem, wolę też przez ostrożność zaniechać tego wyjaśnienia i ograniczam się do następującego wniosku: Mistrz Wincenty powtórzył w swej kronice podania krakowskie, dowolnie już przez lud połączone, ubierając je tylko, o ile można, w klasyczną postać. Nie zapominajmy też, że wtedy nie tylko lud je powtarzał — poszukiwań więc po chłopskich chatach nie potrzebował nikt robić. Taki jest ostateczny wynik do którego doszedłem.