1025 rok to data, która mówi o potędze

Rozmowa z prof. dr. hab. Stanisławem Sroką, mediewistą, Dziekanem Wydziału Historycznego Uniwersytetu Jagiellońskiego.

W tekście opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” 19 lat temu pisał Pan Profesor, że „człowiek średniowiecza był do nas bardzo podobny, a jednocześnie bardzo od nas różny. Borykał się z problemami, z którymi i my musimy sobie radzić. Tyle tylko że jego dotyczyły one w o wiele większym stopniu. Nie był egoistą. Może nawet – choć dziś, z tak odległej perspektywy, trudno to ocenić – charakteryzował go większy od naszego solidaryzm?”. Wskazuje Pan m.in. na wspólnotowość zachowań ratunkowych np. w przypadku powodzi czy pożaru. Czy dzisiaj, kiedy indywidualizm jest na pewno znacznie bardziej promowanym wzorcem kulturowym niż dwie dekady temu, sformułowałby Pan tę myśl jeszcze mocniej?

– Faktycznie z perspektywy czasu wydaje się, że człowiek staje się coraz większym egoistą. Nie znaczy to jednak, że w sytuacjach trudnych nie zachowujemy się solidarnie. Dowodem na to była choćby piękna postawa Polaków w stosunku do uchodźców po wybuchu pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę, a także wsparcie dla ofiar powodzi na Dolnym Śląsku. Na co dzień jednak ludzie skupiają się głównie na sobie. Wystarczy wejść do tramwaju czy autobusu. Ludzie przestali ze sobą rozmawiać; nawet jeśli obok siedzi znajomy, wszyscy patrzą w swoje telefony. Mało kto czyta gazety i książki. Mam wrażenie, że powoli stajemy się cyborgami uzależnionymi od mediów elektronicznych.

Konkludując, z jednej strony człowiek wciąż jest taki sam, bo przecież odczuwa te same emocje, co jego przodkowie przed wiekami: strach, lęk, radość, zadowolenie. Z drugiej strony – wraz z postępem technologicznym stajemy się coraz bardziej egoistyczni.

Skąd brała się mniejsza skłonność do egoizmu u naszych przodków?

– W średniowieczu człowiek miał mniejszy horyzont geograficzny. Ludzie skupiali się przede wszystkim na swoim najbliższym otoczeniu. Był to cały ich świat. Jeśli ktoś mieszkał w mieście, rzadko z niego wyjeżdżał. Jeśli był rzemieślnikiem, należał do cechu. Ludzie przynależeli także do różnego rodzaju wspólnot kościelnych istniejących przy parafiach. Można mówić o swego rodzaju lokalnym patriotyzmie, bo człowiek dbał o ten swój mały świat – rodzinę, otoczenie, wspólnotę.

Czy fakt relatywnie krótkiego życia miał wpływ na to, jak funkcjonowali ludzie? Człowiek był bardziej skupiony na tym, żeby dość szybko załatwić to, co w życiu ważne? Taką hipotezę stawia Wisława Szymborska w wierszu Krótkie życie naszych przodków:

Niewielu dożywało lat trzydziestu.
Starość to był przywilej kamieni i drzew.
Dzieciństwo trwało tyle co szczenięctwo wilków.
Należało się śpieszyć, zdążyć z życiem
nim słońce zajdzie,
nim pierwszy śnieg spadnie.

– Średnia długość życia rzeczywiście była znacznie niższa. Aczkolwiek niektórzy przedstawiciele dynastii żyli bardzo długo. Znana jest historia księcia śląskiego, który w roku 1500 pojechał na pielgrzymkę do Rzymu, mając niemal 90 lat – oczywiście o ile nie doszło do pomyłki w dacie urodzenia. Zachowywał się w sposób szokujący, bo kiedy zgodnie z procedurą powinien ucałować papieżowi stopy, stwierdził, że tego nie zrobi, bo nogi papieża cuchną!
Niektórzy polscy królowie byli długowieczni. Zygmunt Stary zawarł pierwsze małżeństwo w wieku, kiedy statystycznie powinien już nie żyć! Dzieci Władysława Jagiełły przyszły na świat tak późno, że podejrzewano, iż wcale ich nie spłodził. Z tego powodu na dworze wybuchały skandale obyczajowe.
Niska średnia długości życia wynikała m.in. z wysokiej śmiertelności wśród dzieci, niskiego poziomu higieny i medycyny. Ludzie z pewnością żyli z poczuciem, że nie mają zbyt wiele czasu, dlatego starali się zawczasu pewne sprawy zabezpieczyć. Przykładowo, jeśli wybierali się w jakąś dalszą podróż, szczególnie na pielgrzymkę do Rzymu czy Ziemi Świętej, testament był obowiązkowy. Zachowała się cała masa testamentów spisywanych szczególnie przed tzw. latami świętymi, kiedy pielgrzymek było więcej.

Wróćmy do podobieństw między człowiekiem średniowiecznym a współczesnym. Opisując dawnych władców, często używa Pan nowoczesnego języka. Jadwiga to „silna blondynka z charakterem”, Kazimierz Wielki to „kobieciarz”…

– Staram się po prostu ukazywać te cechy, które wynikają z działań władców, opisywanych przez źródła historyczne. Kazimierz Wielki miał ślubne i nieślubne dzieci – był kobieciarzem. Jednak, jeśli porównamy go z innymi ówczesnymi władcami, wcale nie wyróżnia się pozytywnie lub negatywnie na ich tle. Można mu natomiast zarzucić, że w przeciwieństwie do wielu innych królów nie dbał o swoje nieślubne dzieci. Niezbyt wiele o nich wiemy, ale dostępne informacje wskazują na to, że miały one bardzo niski status społeczny. Dla porównania Jan Luksemburski także miał nieślubne dzieci, które jednak za sprawą ojca robiły karierę w Kościele. Wspomniany wcześniej Zygmunt Stary długo się nie żenił, bo wydawało mu się, że jako najmłodszy i tak nie ma perspektyw na objęcie tronu, a ożenek wiązał się przecież z kosztami. Miał natomiast konkubinę, Katarzynę Telniczankę, która urodziła mu dzieci. Kiedy już został królem, ożenił się z Barbarą Zápolyą, ale swoje nieślubne dzieci porządnie zabezpieczył. Umożliwił im zrobienie kariery w Kościele.

Jadwiga rzeczywiście była „charakterną blondynką”?

– Tak, musiała mieć mocny charakter, żeby rozmawiać z wielkim mistrzem zakonu krzyżackiego. W źródłach znajduje się potwierdzenie ich osobistego spotkania. Dopóki Jadwiga żyła, mieliśmy pokojowe stosunki z zakonem. Nie ulega wątpliwości, że była silną osobowością.

Pozostańmy przy wątkach obyczajowych. Dziś różnego rodzaju fakty historyczne są bardzo krytycznie oceniane przez pryzmat współcześnie obowiązujących czy postulowanych wartości. W jednym z wywiadów oburzał się pan na studenta, który oskarżał Władysława Jagiełłę o pedofilię w związku z tym, że zawarł on małżeństwo z dwunastoletnią Jadwigą.

– Szczególnie zdziwiło mnie, że był to student historii. Wiemy przecież, że w średniowieczu dwunastoletnia dziewczyna była dojrzałą kobietą. Przykładanie współczesnych kryteriów i ocen moralnych czy prawnych do zdarzeń historycznych z XIV wieku to absurd.

Problem jest jednak znacznie szerszy i wynika z faktu, że mamy skłonność do postrzegania średniowiecza, jako epoki zacofania. W debatach politycznych i publicystyce przymiotnik „średniowieczny” traktuje się jak obelgę. Ktoś „ma średniowieczne poglądy”, w jakiejś sferze życia „skończyło się średniowiecze”. Wieki średnie stały się dyżurnym chłopcem do bicia. Tymczasem to epoka, o której powiedzieć można wiele, ale nie to, że była zacofana! W średniowieczu powstały uniwersytety, a także organizacja miejska w formie, która zachowała się w dużej mierze do dzisiaj. Filozofia przez wiele wieków polegała w zasadzie wyłącznie na komentowaniu tego, co napisano w średniowieczu. To w tej epoce powstały spektakularne dzieła sztuki, architektury. Popatrzmy na francuskie katedry, na miniatury z ich piękną kolorystyką… To wszystko dzieło człowieka średniowiecznego!

W Wielkiej Brytanii mieliśmy ostatnio możliwość obejrzenia koronacji króla Karola III, co skłania do zastanowienia się, jak wspaniale musiała wyglądać koronacja średniowiecznego władcy. Był to niezwykle majestatyczny akt, zarówno pod względem wizualnym, jak i treści, które ze sobą niósł.

Z drugiej strony średniowiecze kojarzy się z pewną brutalnością, okrucieństwem obyczajów…

– To prawda, powszechne są np. opinie o stosowaniu tortur w wiekach średnich. Tymczasem, jeśli spojrzymy na prawo Kazimierza Wielkiego, to nie znajdziemy w nim kwestii tortur. Pojawiają się one jako część przewodu sądowego dopiero w wieku XVI. Nawet różnego rodzaju narzędzia, reklamowane na wystawach jako średniowieczne narzędzia tortur, w rzeczywistości pochodzą z epoki nowożytnej. Z pewnością znaczącą rolę w ukształtowaniu takiej negatywnej wizji średniowiecza miała wielokrotnie wznawiana książka Mroki średniowiecza autorstwa Józefa Putka. Jest to jednak bardzo wycinkowy obraz rzeczywistości. Gdyby ktoś za sto lat zechciał opisać współczesny Kraków, opierając się wyłącznie na aktach policyjnych czy sądowych, stworzyłby obraz miasta przesyconego zbrodnią, gwałtami, okrucieństwem. Nie miałoby to zatem zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, w jakiej żyjemy.

W ramach rozprawiania się z mitami o średniowieczu można odnieść się także do kwestii podróżowania. Człowiek żyjący w XXI wieku ma poczucie, że żyje w epoce przełomu i że nikt przed nim nie miał tak znakomitych szans poznawania świata. Tymczasem w źródłach historycznych pojawia się mnóstwo interesujących informacji o podróżach w średniowieczu.

– Warto zacząć od tego, że podróżowanie było wpisane w styl sprawowania władzy przez króla. Aż do XV wieku pełnienie władzy wiązało się z objazdem państwa; król podróżował z miejsca na miejsce. Z tego względu zyskał sobie nawet przydomek: rex ambulans, czyli król podróżujący. Dzięki temu, że król się przemieszczał, ludzie mieli możliwość zobaczenia go na własne oczy. Dopiero od czasów Kazimierza Jagiellończyka dwór stał się bardziej stacjonarny, król spędzał pół roku w Krakowie, a drugie pół na Litwie.

Zupełnie odmiennym i fascynującym zagadnieniem są podróże edukacyjne, intelektualne. Można powiedzieć, że za sprawą programu Erasmus dziś wracamy do średniowiecznych korzeni. Współcześni studenci mogą odwiedzać europejskie uniwersytety tak jak ich poprzednicy przed wiekami. W średniowieczu student po ukończeniu jednego uniwersytetu wyjeżdżał, by studiować na kolejnym. Przykładowo absolwent Uniwersytetu Krakowskiego udawał się do Bolonii, Padwy, Paryża czy Ferrary. Oczywiście potrzebne były środki na sfinansowanie takich wyjazdów. Przykładowo Mikołaj Kopernik zapewne miałby problem z ukończeniem studiów w Italii, gdyby nie bogaty wuj, Łukasz Watzenrode – biskup warmiński.

Jako mediewista specjalizuje się Pan w dziejach Europy Środkowej ze szczególnym uwzględnieniem Węgier. Jakie podobieństwa odszukujemy, jeśli chodzi o Polskę i Węgry we wczesnym średniowieczu? Wiemy, że Węgry przyjęły chrzest nieco później niż Polska. Koronacja króla Stefana odbyła się jednak wcześniej niż Bolesława Chrobrego.

– Chronologicznie rzecz ujmując, historia potoczyła się dosyć podobnie. Warto nadmienić, że Węgrzy przybyli nad Dunaj pod koniec IX wieku, czyli nieco później niż Słowianie na nasze tereny. Węgrzy uznają rok 896 za datę założenia ojczyzny, choć powstanie państwa było zapewne procesem trwającym kilka lat. Polacy uznają za pierwszego władcę Mieszka I, Węgrzy – Gejzę. Od czasu tych władców zaczynają się podobieństwa. Węgrzy przyjęli chrzest w 974 roku, a źródła historyczne opisujące tamte wydarzenia są dla polskiego historyka ciekawym materiałem porównawczym. Dzięki nim możemy sobie wyobrazić, jak wyglądała chrystianizacja u nas. Przykład Węgier pokazuje, że był to proces rozłożony na wiele dziesiątków lat, zdecydowana większość ludu pozostawała pogańska. To w dużej mierze wyjaśnia, dlaczego i na Węgrzech, i w Polsce mniej więcej w tym samym czasie wybuchły powstania antychrześcijańskie.

Czy jubileusze wydarzeń, do których doszło ponad tysiąc lat temu, mogą przyciągnąć uwagę szerszej opinii publicznej? Udało się to w 1924 roku, kiedy 900-lecie koronacji pierwszego króla było ważnym elementem budowania tożsamości odrodzonej Polski.

– Myślę, że dziś także jest to możliwe. Pokazała to 1050. rocznica chrztu Polski, którą obchodziliśmy w 2016 roku. Sytuacja jest jednak inna, niż sto lat temu. Dziś traktujemy wolność jako coś stałego, czego nikt nam nie odbierze.

Choć przecież jesteśmy w takim momencie dziejowym, gdy wyraźnie widać, że nic nie jest dane raz na zawsze.

– Niestety tak. Człowiekowi wydaje się, że jest kowalem własnego losu, że może wszystko. Czasem jednak rzeczywistość płata nam figla. Tym bardziej warto odwoływać się do historii, także przy okazji ważnych jubileuszy. 1025 rok to data, która mówi o potędze. Dzięki koronacji staliśmy się pełnoprawnym członkiem europejskiej wspólnoty. Warto o tym pamiętać.

Tekst: malopolska.pl/fot. domena publiczna.

Podziel się tą informacją: