15 czerwca 1934 r. w Warszawie został zamordowany przez nacjonalistów ukraińskich, Bronisław Pieracki (ur. 28 maja 1895 r.), legionista I Brygady, pułkownik Wojska Polskiego, minister spraw wewnętrznych a także rzecznik porozumienia polsko-ukraińskiego.
Bronisław Pieracki pochodził z Gorlic, dzięki czemu już we wczesnej młodości stykał się bezpośrednio z galicyjską mozaiką narodowościową i wyznaniową. Może już wtedy zaczęły się u niego kształtować zalążki późniejszych poglądów na sprawę ukraińską. Jako osiemnastolatek wstąpił do Związku Strzeleckiego, a następnie służył Pieracki w Legionach Polskich (m.in. jako dowódca 4 pułku piechoty) i Polskiej Organizacji Wojskowej (komendant Okręgu Nowy Sącz), aby od listopada 1918 r. wejść w szeregi Wojska Polskiego. W wojnie polsko-ukraińskiej lat 1918 i 1919, dowodził Pieracki odcinkiem obrony Lwowa, a następnie kontynuował karierę wojskową na stanowiskach sztabowych w: Kwaterze Głównej Naczelnego Wodza, Ministerstwie Spraw Wojskowych a także w Inspektoracie Armii. Warto dodać, iż odegrał istotną rolę w przygotowaniu i przeprowadzeniu zamachu majowego 1926 r. Zapewne to wydarzenie zdynamizowało jeszcze, świetnie rozpoczętą karierę w służbie Komendanta a następnie Naczelnika i Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Od kwietnia 1928 r. Pieracki przeszedł w stan nieczynny jako wojskowy i skupił na pracy politycznej. Zasiadał w sejmie jako poseł. Był Bronisław Pieracki jednym z czołowych działaczy Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (zastępca przewodniczącego klubu poselskiego), związał się z tzw. grupą pułkowników. W październiku 1928 r. zrzekł się mandatu, aby powrócić do Wojska Polskiego i objąć stanowisko zastępcy szefa Sztabu Generalnego. Koordynował także prace ministerstw cywilnych w zakresie przygotowań wojennych. 22 kwietnia 1929 r., na specjalne polecenie Marszałka Józefa Piłsudskiego, został mianowany wiceministrem spraw wewnętrznych w rządzie Kazimierza Świtalskiego, a był to jeden z gabinetów politycznych II Rzeczpospolitej, nazywany przez publicystów i historyków rządami „pułkowników”. W tymże rządzie zasiadało 7 wyższych oficerów, a sam Świtalski był majorem rezerwy, jednym z najbliższych współpracowników Józefa Piłsudskiego. Był Pieracki odpowiedzialny za przeprowadzenie akcji pacyfikacyjnej przeciw nacjonalistom ukraińskim w Polsce południowo-wschodniej. Została ona dokonana w okresie od 16 września do 30 listopada 1930 r. Z drugiej strony, Pułkownik Pieracki posiadał znaczne zdolności polityczne i nie wahał się ich wykorzystać. Wspierał bowiem ukraińskich polityków „środka”, a nawet przychylny był dla szkolnictwa i karier urzędniczych Ukraińców, o ile ich elity zdecydowanie odetną się od skrajnych nurtów politycznych, tj. nacjonalistów i komunistów. Nie jest wykluczone, że właśnie ta przemyślana i dalekowzroczna polityka planowanego zbliżenia polsko-ukraińskiego, stała się przysłowiową „solą w oku”, uznana za niebezpieczną dla politycznych interesów przywódców Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Według wyznawanej przez nich ideologii, wrogami były dla nich RP i ZSRS, uznani za okupantów ziem ukraińskich. Od początku lat trzydziestych przeprowadzane były na polskich Kresach Wschodnich akcje sabotażowo-dywersyjne, skierowane nie tylko przeciw Polakom, ale również Ukraińcom nastawionym ugodowo wobec Polaków.
W listopadzie 1930 r. Pieracki zamienił ostatecznie mundur na frak i powrócił w sejmowe ławy, a od 4 grudnia 1930 do 22 czerwca 1931 r. – ponownie dzięki wskazaniu przez Piłsudskiego – był ministrem bez teki (wicepremierem) w rządzie innego bardzo bliskiego współpracownika Marszałka, Walerego Sławka. Tą samą funkcję zajmował Pieracki w rządzie Aleksandra Prystora (od 27 maja 1931 do 9 maja 1933 r.), który to polityk wyróżniał się na tle „pułkowników”, brakiem doświadczenia służby oficerskiej, tak powszechnym w środowisku elit piłsudczykowskich. Pieracki znalazł się w tym okresie w wąskiej nieformalnej grupie (wraz z prezesem BBWR-u Walerym Sławkiem i marszałkiem sejmu Kazimierzem Świtalskim), zajmującej się polityką wewnętrzną a także stosunkami rady ministrów z sejmem i partiami politycznymi. Następnie, jak się później okazało, aż do końca swojego życia, zajmował stanowisko ministra spraw wewnętrznych. Najpierw zasiadał w rządzie kierowanym przez Janusza Jędrzejewicza (od 10 maja 1933 do 13 maja 1934 r.) a następnie w gabinecie politycznym premiera Leona Kozłowskiego (od 15 maja 1934 r.). Osoba L. Kozłowskiego została przez pamięć historyczną, najprawdopodobniej trwale, powiązana z powstaniem obozu (tzw. „miejsca odosobnienia”) w Berezie Kartuskiej. Kozłowski powołał go do życia po zabójstwie Prerackiego, argumentując to niebezpieczeństwem zanarchizowania życia politycznego. Warto tutaj zacytować biografa tegoż polityka sanacyjnego, wytrawnego znawcę polityki II Rzeczypospolitej, Jacka M. Majchrowskiego, który w szkicu poświęconym Kozłowskiemu napisał: „osadzone w Berezie osoby, uznane za zagrażające bezpieczeństwu, poddawane były surowemu reżimowi regulaminu więziennego oraz pożytecznej dla państwa pracy przymusowej, co uznane zostało za środki wychowawcze, które elementy niedostosowane do zorganizowanego życia społecznego nauczą właściwego stosunku do państwa. I choć zaostrzenie reżimu w Berezie i związane z tym akty samowoli i sadyzmu miały już miejsce poza okresem premierowania Kozłowskiego, to jednak społeczeństwo nie zapomina na ogół władzom takich posunięć”.
Organy władzy sanacyjnej podjęły błyskawiczne działania. Już 17 czerwca w „Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej” ukazało się rozporządzenie podpisane przez Prezydenta RP, zgodnie z którym do Berezy mieli być kierowani w trybie administracyjnym (tj. bez jakiegokolwiek postępowania sądowego) osobnicy, których działalność dawała „podstawę do przypuszczenia, że grozi z ich strony naruszenie bezpieczeństwa, spokoju lub porządku publicznego”. 5 lipca obóz uruchomiono, a na początku września, w jego murach znajdowało się 500 osadzonych. Zastosowanie tak radykalnego rozwiązania, wzbudziło protesty nawet w szeregach piłsudczykowskich, nie wspominając o opozycji, nawiązującej w swoich porównaniach do postępowania właściwego narodowym socjalistom w Niemczech. Przez obóz istniejący do września 1939 r., przewinęło się ok. 3 tys. osób, początkowo rzeczywiście głównie opozycjonistów wobec rządów sanacyjnych, ale od drugiej połowy 1937 r. również przestępców kryminalnych, zaś w latach 1938-1939 nie brakowało w Berezie przestępców gospodarczych. Wskutek złego traktowania lub chorób zmarło kilkanaście osób. Osadzani w obozie przebywali w nim co najmniej trzy miesiące, ale okres ten zazwyczaj był przedłużany. Wśród więźniów politycznych dominowali komuniści i nacjonaliści ukraińscy, choć zdarzały się osoby związane z sanacją, które popadły w niełaskę władzy, jak np. znany publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz, który w 1939 r. krytykował politykę zagraniczną ministra Józefa Becka. W wydanej na londyńskiej emigracji, po raz pierwszy w 1941 r., a zakazanej przez komunistyczną cenzurę PRL (i jednocześnie namiętnie cytowanej przez reżimowych historyków) pracy pt. „Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r.”, Cat-Mackiewicz zawarł takie oto wspomnienie swojego pobytu w obozie: „Bereza nie była żadnym miejscem odosobnienia, ale po prostu miejscem tortur” [s. 321]. Nieco dalej pisarz uściślił: „kara chłosty istniała oficjalnie, widziałem delikwenta, który dostał 280 pałek w siedzenie, ośmiu policjantów znęcało się nad nim […]. Kryminaliści byli dyżurnymi sali, instruktorami >>gimnastyki<< itd. Pod tym pozorem wolno im było być pozostałych. Cały dzień trwało to bicie, policjanci bili wszystkich, chociaż najrzadziej kryminalistów, a ci wyżywali się w biciu innych” [s. 322]. Represje podjęte przez władze po zamachu na Ministra, w tym powstanie obozu w Berezie Kartuskiej, spowodowały osłabienie organizacyjne separatystycznych środowisk ukraińskich, jednakże wzbudziły też niemało złych emocji wśród reszty Ukraińców zamieszkałych w II RP. Zaistniała sytuacja przyczyniła się do tragicznej wojennej konfrontacji, jaka nastąpiła pomiędzy Polakami i Ukraińcami na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej kilka lat później. Oczywiście, sprawy te są zdecydowanie bardziej wielowątkowe, lecz nie miejsce tutaj na omawianie tego trudnego i bolesnego tematu.
W opinii Marszałka Józefa Piłsudskiego współwinny za zabójstwo Bronisława Pierackiego był aparat bezpieczeństwa, który dopuścił się zaniedbań, umożliwiających tak łatwą dla zamachowców egzekucję jednego z najważniejszych w kraju polityków. W ministerstwie spraw wewnętrznych doszło do istotnych zmian organizacyjnych i personalnych. Dla Piłsudskiego utrata Pierackiego była ciosem, ponieważ należał on do wąskiego grona jego najbliższych współpracowników, a w grupie tej brak było np. samego Prezydenta Ignacego Mościckiego czy też wspomnianego wyżej Kozłowskiego. Poza tym już trzy lata wcześniej, ofiarą ukraińskich nacjonalistów padł inny bliski Piłsudskiemu, wybitny działacz obozu sanacyjnego – Tadeusz Hołówko. Wtedy, w drugiej połowie 1931 r., rząd odpowiedział wprowadzeniem sądów doraźnych, które, rzecz oczywista, uprawnione są do ferowania wyroków surowych i natychmiastowych, z której to możliwości realnie korzystają. Do marca 1934 r. osądziły prawie 500 osób, z których uniewinniono tylko 6, a na 167 wykonano wyroki śmierci.
Polityk z elit ówczesnej władzy zamordowany został w biały dzień w centrum Warszawy, trzema strzałami w głowę przez ukraińskiego nacjonalistę, któremu posłuszeństwa odmówiła przygotowana wcześniej bomba. Bezpośredni wykonawca tej politycznej zbrodni, niejaki Maciejko, zbiegł do Argentyny unikając osądu. Na ławie sądowej zasiadło jednak 12 innych działaczy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Nie mogło to jednak zwrócić życia, utraconego bezpowrotnie przez będącego u szczytu życiowych możliwości, niespełna czterdziestoletniego oficera i polityka. Pośmiertnie mianowany został generałem brygady i odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari. Sprawa zabójstwa i pogrzebu Bronisława Pierackiego odbiła się głośnym echem w ówczesnej prasie. W niektórych miastach nazywano nawet ulice imieniem zamordowanego ministra. W Krakowie była to w latach 1934-1939 ulica Studencka. Po wojnie pamięć o Bronisławie Pierackim ożywiali jedynie publicyści i historycy, szczególnie w kontekście powstania obozu w Berezie Kartuskiej. Nazwisko Pierackiego padło jednak w niezwykle popularnym filmie fabularnym Juliusza Machulskiego pt. „Vabank 2 czyli riposta”, wypowiedziane przez Beatę Tyszkiewicz w roli Baronowej, w trakcie rozmowy z Naczelnikiem Więzienia w którym osadzony został bankier Kramer. Zapewne jednak większość widzów nie kojarzyło tegoż nawiązania historycznego użytego przez scenarzystę w pełni świadomie w tej niezwykle drobiazgowo przygotowanej produkcji sensacyjnej, osadzonej w realiach historycznych końca lat trzydziestych XX w., lecz jeszcze przed wybuchem II wojny światowej. Miejmy nadzieję, że dzięki tej i innym publikacjom przypominających przedwcześnie zmarłego wojskowego i polityka, przy telewizyjnej powtórce tegoż filmu, osób nieświadomych znaczenia nazwiska Pieracki będzie nieco mniej.
Tekst i rysunek portretowy Bronisława Pierackiego: Artur Jachna