Dziedzictwo Krakowa to nie tylko gotyckie kościoły, renesansowe krużganki i zabytki późniejszych epok. To także zakłady rzemieślnicze i drobne sklepy z wielopokoleniową historią, księgarnie i miejsca książki, galerie sztuki, kina studyjne – wszystko, co żyje dzięki naszemu przywiązaniu i konsumenckim wyborom. W cyklu „Za winklem” zaglądamy do takich miejsc, rozmawiamy z ich twórcami i właścicielami, dotykamy „duszy” miasta. I podpowiadamy, gdzie warto chodzić. Cykl rozpoczynamy zaproszeniem do sklepu WITAMINKA.
Pani Grażyna dobrze pamięta ten dzień. 1 lipca 1972 r. – dzień, w którym przejęła sklep spożywczy przy ul. Szpitalnej 11, znany wielu z nas pod nazwą Witaminka. Opowiada z przejęciem o stałych klientach i klientkach: mieszkańcach pobliskich ulic, seniorach, dla których było to zawsze miejsce pierwszego wyboru – szczególnie zimą, kiedy na Starym Kleparzu ustawał ruch, siostrach zakonnych z sąsiadujących klasztorów, studentach i pracownikach pobliskiej Akademii Muzycznej.
Warzywa i owoce przywozi codziennie z córką z giełdy na Rybitwach. Bywa, że spędzają tam 9 godzin w nocy, starannie wybierając obłędnie soczyste jabłka z sądeckich sadów, ogromne śliwki, kiście bananów wymyślnie powieszone na przytwierdzonych do sufitu sznurkach. Do tego rarytasy, jakich nie sposób znaleźć nigdzie indziej: 42 rodzaje „krówek”, w tym wielgachne karmelowe słodkości z Limanowej, miody z Roztocza.
Sklep działa w tym miejscu od 1927 r. – przetrwał okupację i Polskę Ludową, eksplozję supermarketów, globalizację i nieuchronne przemiany centrum. Córka Pani Grażyny, Lidia wspomina, jak w dzieciństwie wybijała sobie mleczaki za ladą sklepu, jak chodziła do liceum ze sklepu i wracała do niego po lekcjach. Prawdziwy rodzinny biznes i drugi dom.
– Kupujemy tutaj od prawie 70 lat. Stąd poznałam smak bananów i zobaczyłam jak wyglądają ananasy – napisał ktoś w księdze pamiątkowej na zapleczu. Wertujemy jedno po drugim rozczulające świadectwa przywiązania do lokalności. Czyżby następny bank ktoś chciał otworzyć – po co? Z banku zupy nie można ugotować, ani zrobić śniadania – napisał ktoś inny 10 lat temu.
Sklep był, jest i nigdzie się nie wybiera, a na kolejnej stronie księgi napisali o nim ciepłe słowa… pracownicy pobliskiego banku. Także od nas zależy przyszłość takich miejsc. Kupujmy lokalnie!
Fot: Krzysztof Żwirski UMK