Z archiwum Towarzystwa Urzędników: o skutkach skąpstwa prezydenta Dietla i ufności w anonimy prezydenta Rollego (na kanwie 145-lecia założenia i 25-lecia odnowienia Towarzystwa). Na terenie krakowskiego samorządu działa unikatowa w skali ogólnopolskiej organizacja społeczna: Towarzystwo Urzędników Gminy Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa. To stowarzyszenie rejestrowe, o własnej, odrębnej podmiotowości prawnej, ukształtowane jeszcze w czasach galicyjskich, pod berłem cesarza Franciszka Józefa I.
Bogdan Kasprzyk
Towarzystwo to od swojego powstania w 1872 r., jeszcze wówczas pod nazwą Stowarzyszenie Pogrzebowe Urzędników Magistratu Krakowskiego, stanowiło „kasę zapomogową” na okoliczności wynikające z jej nazwy. Po niespełna dwudziestopięcioleciu przekształciło się w typową dla tamtych czasów samopomocową organizację bratniacką środowiska zawodowego urzędników krakowskiego Magistratu i zakładów miejskich – pod nazwą Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Urzędników Gminy Stoł. Król. Miasta Krakowa.
145 lat historii
W II Rzeczypospolitej Towarzystwo stało się swoistą korporacją urzędniczą (swoistą, bo o dobrowolnym członkostwie), z programem obrony godności stanu urzędniczego oraz reprezentowania jego interesów zawodowych, przy jednoczesnej kontynuacji działalności samopomocowej (zapomogi losowe, zniżki na towary i usługi związane z kosztami codziennego utrzymania, organizacja życia kulturalnego, sportowego i towarzyskiego). Wszystko to przy zachowaniu przyjętej od zarania, pryncypialnej zasadny apolityczności. W latach 30. XX w. stowarzyszenie występowało pod ostatecznie już ukształtowaną nazwą Towarzystwo Urzędników Gminy Stoł. Król. Miasta Krakowa. Wówczas to, licząc prawie 650 członków, szczyciło się swoim reprezentacyjnym Chórem i mocną Sekcją Kajakarską z przystanią kajakową nad bulwarem wiślanym, a sztandarowym osiągnięciem stało się wybudowanie Domu Towarzystwa przy al. Krasińskiego 18 – frontowej kamienicy czynszowej i oficyny przeznaczonej na siedzibę organizacji, z wielką salą konferencyjno-balową, dużą biblioteką z czytelnią, pomieszczeniami klubowymi i salami gier w bilard, szachy i karty.
Wszystko to zmiotła wojna. Okupant rozwiązał w 1940 r. polskie stowarzyszenia, w tym Towarzystwo Urzędników, konfiskując majątek. Udało się jednak poprowadzić do końca 1941 r. tani sklepik zaopatrzeniowy dla urzędników oraz wypłacać aż do 1945 r. zapomogi, przy korzystaniu z pośrednictwa legalnie działającej Rady Miejskiej Opiekuńczej.
Lata powojenne nie przyniosły odrodzenia Towarzystwa. Formalnie wskrzeszone w 1947 r. nie tylko nie odzyskało majątku, ale i nie mogło – w nowej rzeczywistości politycznej – znaleźć dla siebie miejsca w upaństwawianym samorządzie miejskim. Nie rozkwitło, a przeciwnie, w latach 1959–1960 zostało powtórnie rozwiązane (w rzeczywistości po to tylko, aby kamienica przy al. Krasińskiego 18 mogła zostać formalnie przejęta na własność Skarbu Państwa).
Warunki dla odrodzenia Towarzystwa przyniosła dopiero III Rzeczypospolita i odnowienie samorządu. Już w 1992 r. zarejestrowano stowarzyszenie będące kontynuatorem i następcą prawnym Towarzystwa Urzędników w formule z lat 30. XX w. – dziś liczy ponad 360 członków.
Skąpstwo Dietla
W swojej 145-letniej historii Towarzystwo Urzędników zdążyło się niejednokrotnie, delikatnie ujmując, naprzykrzać kolejnym prezydentom miasta! I jest wielkim paradoksem, że tę organizację, tego naturalnego oponenta, władze miasta powołały sobie same. Uczynił to prezydent Józef Dietl, powodowany swoim budżetowym skąpstwem. A było to tak:
Od 1866 r., już w ramach autonomii galicyjskiej i powołanego samorządu miejskiego Gmina samodzielnie układała swoje finanse. W 1870 r. nastąpiła reorganizacja Magistratu, w ślad za tym przystąpiono do prac nad funduszem emerytalnym, mającym także zawierać inne formy zaopatrzenia, w tym na wypadek śmierci. W natchnieniu zaciskania kasy miejskiej Prezydium Miasta z prezydentem Dietlem na czele wpadło na pomysł przerzucenia części tych kosztów na samych urzędników. Oto niech urzędnicy sami się składają na zaopatrzenie pogrzebowe, niech mają swój własny fundusz pogrzebowy, pochodzący z ich składek i zaopatrujący w zasiłki wdowy i sieroty na wypadek śmierci urzędnika, jak też zaopatrujący urzędnika w przypadku śmierci żony lub dziecka.
Jak uradzono, tak zrobiono. Z początkiem 1872 r. prezydent Dietl wydelegował do przeprowadzenia sprawy II wiceprezydenta miasta Stanisława Strzeleckiego Okszę, ten sięgnął do ustawy o prawie do stowarzyszania się, opracował statut dobrowolnego zrzeszenia pod nazwą Stowarzyszenie Pogrzebowe Urzędników Magistratu Krakowskiego, zwołał zebranie wszystkich urzędników i ze statutem w jednej ręce, a kandydaturami do pierwszego zarządu stowarzyszenia w drugiej, obwieścił możliwość korzystnego, urzędniczego samozorganizowania się.
W protokole tego posiedzenia z 25 lutego 1872 r. zapisano, że Stanisław Strzelecki Oksza:
„…W tym też celu [zawiązania stowarzyszenia] i w dniu powyżej wyrażonym zaprosił Urzędników do Sali Radnej Miasta, a odczytawszy statut stowarzyszenia przez siebie wypracowany … z właściwą sobie ku Urzędnikom życzliwością zapytał tychże urzędników …jakieby o tem było ich zdanie. Gdy zaś wszyscy projekt takowy z wdzięcznością dla jego twórcy przyjęli i temuż za jego troskliwość wyrazili swoje podziękowanie, przystąpili do wyboru zarządzającego wydziału”.
Do dobrowolnego stowarzyszenia przystąpili wszyscy urzędnicy Magistratu. Jak długo byli wdzięczni za tę „życzliwą troskliwość” przerzucającą na nich ciężar zapomóg pogrzebowych, protokoły milczą. Wkrótce jednak Stowarzyszenie zaczęło żyć własnym życiem, poszerzać zakres działania, aż jako reprezentant spraw pracowniczych weszło na trwały, siłą rzeczy kolizyjny kurs z władzami miasta. Tak oto prezydent Dietl sam sobie i swoim następcom, dla doraźnej oszczędności, wyhodował na co najmniej półtora wieku ciernisty krzew…
Ileż to kłopotów mieli prezydenci miasta z Towarzystwem Urzędników i jakich musieli się imać manewrów, aby układać z nim sprawy, niech obrazuje do tej pory sekretnie skrywane zdarzenie.
Historia pewnego donosu…
Towarzystwo nigdy nie miało i nie ma swojej siedziby w budynkach magistrackich (co najwyżej adres dla korespondencji). W roku 1923 postanowiono wcielić w życie zapis statutu: „…staranie się o zaspakajanie duchowych potrzeb członków Towarzystwa przez założenie biblioteki…” Chodziło o bibliotekę wraz z czytelnią, która mogłaby pełnić też funkcję klubową, a to wymagało pomieszczeń, najlepiej w Magistracie, w Pałacu Wielopolskich.
Udało się to szybko załatwić – zachował się dokument magistracki z 5 grudnia 1923 r. potwierdzający, że „Towarzystwo…zajmuje w gł. gmachu Magt 3 ubikacje kancelaryjne z opałem, światłem i inwentarzem na czytelnię we formie wygodzenia ze strony Gminy, jako lokal kancelaryjny aż do odwołania”. Przywołane tam „3 ubikacje” to nic innego jak trzy pokoje; zlokalizowane były w zachodnim skrzydle Pałacu, na parterze, obecnie wchodząw skład pomieszczeń zajmowanych przez magistracka poligrafię. To użyczenie było szczodrym gestem ze strony Magistratu, czego nie zmienia fakt, że były to najgorsze pokoje w całym Pałacu – za oknami była już własność klasztorna, a na niej obora z krowami i chlewnia ze świniami hodowanymi przez oo. franciszkanów, co zapewniało gamę dodatkowych, zgoła niepałacowych „atrakcji” zapachowo-akustycznych (nb. zlikwidowano je dopiero z początkiem lat 70. XX w.).
Kilka lat później, w roku 1927, w związku z reorganizacją Magistratu, władze miasta postanowiły odzyskać te pokoje. Sprawa była delikatna: z jednej strony palące, urzędowe potrzeby biurowe, z drugiej strony władzom miasta nie wypadało czynić trudności Towarzystwu, które w tym czasie pełniło już role taką, jak w przyszłości związki zawodowe.
Magistrat prosił i wzywał do zwolnienia pomieszczeń, Towarzystwo odwoływało się do Prezydium Miasta i prezydenta. Sytuacja patowa trwała od początku roku 1927, jesienią tegoż roku Towarzystwo otrzymało kolejną decyzję o opuszczeniu pokoi z terminem do 31 grudnia,a prezydent Karol Rolle dzierżył w ręce jeszcze nie rozpatrzone, kolejne odwołanie od tego.
I oto w tej właśnie sytuacji na scenę wkroczył anonimowy list. Zatroskana „jedna z żon” informowała prezydenta Rollego, że „…urzędnicy Jego grają w karty w czytelni do późnej nocy! a często i do rana!… tracąc czas, zdrowie i całe pensje. I tak po nieprzespanych nocach idą wprost do biur”. Anonim ów datowany był 5 października, prezydent Rolle sprawę podjął, lecz jej nawet nie wyjaśniał, już 6 października na odwrocie tego anonimu osobiście zadekretował ostateczne opuszczenie przez Towarzystwo pomieszczeń. Czytelnię zamknięto, a biblioteka przeszła do magistrackich piwnic, aż do maja 1929 r., kiedy to otwarto własną siedzibę, Dom Towarzystwa przy al. Krasińskiego 18.
Zwolennicy tzw. spiskowej teorii dziejów powiedzą, że anonim został sprokurowany w samym Magistracie jako poręczny instrument wyjścia z niezręcznej sytuacji, przerzucający odpowiedzialność za końcową decyzję na drugą stronę. Inni stwierdzą, że był autentyczny i po prostu stanowił dar od losu dla Magistratu, przez przypadek celnie uplasowany w czasie i sytuacji (dowód, że los nie zawsze jest ślepy). Kto tu będzie miał rację, tego po okrągłych 90 latach od zdarzenia już nie docieczemy…
***
O takich to i innych, dużych i małych, przeszłych i współczesnych sprawach urzędników i Magistratu obszerniej na 456 stronach monografii „Towarzystwo Urzędników Gminy Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa (1872-2017)”, wydanej w marcu br. w związku z przypadającym jubileuszem 145-lecia założenia i 25-leciem odnowienia stowarzyszenia. Dzieje te „w pigułce” prezentowane są od 27 marca br. na jubileuszowej wystawie „Z kart historii Towarzystwa” w holu Kamiennym Pałacu Wielopolskich.
Pieczęć Towarzystwa wprowadzona w 1932 r.
Skierowany w roku 1927 na ręce prezydenta Karola Rollego anonimowy list (prawdziwy lub sprokurowany), który stał się pretekstem do zamknięcia biblioteki i czytelni Towarzystwa Urzędników w magistrackich pomieszczeniach Pałacu Wielopolskich.
W centrum fotografii, za sumiastym robotnikiem przy taczkach, prawdopodobnie właściciel firmy budowlanej inż. Eugeniusz Ronka. Obok niego po prawej prezydent miasta inż. Karol Rolle, następnie prezes Towarzystwa starszy radca Edward KUBALSKI, dalej wiceprezydent miasta dr Ludwik Schneider, obok niego prawdopodobnie autor projektu architektonicznego Domu Towarzystwa arch. Roman STADNICKI, oficjał w Budownictwie Miejskim. Z kolei po lewej stronie inż. Ronki widoczni: wiceprezydent miasta Witold Ostrowski, obok niego Jan RZYMKOWSKI, radca w Budownictwie Miejskim.
Fotografia z urządzonej przez Towarzystwo 16 lutego 1926 roku kolejnej edycji Tradycyjnego Wieczoru Redutowego – karnawałowego balu maskowego; na pierwszym planie siedzą goście honorowi: z lewej strony fotografii Witold Ostrowski, komisarz rządowy (p.o. prezydent miasta), w środku Władysław Kowalikowski, wojewoda krakowski, z prawej strony inż. Karol Rolle, ówczesny wiceprezydent miasta (jeszcze w tymże 1926 roku Rolle zostanie prezydentem, a Ostrowski wiceprezydentem). Gości otacza grono członków Towarzystwa z prezesem Edwardem KUBALSKIM na czele (pierwszy z lewej).